Ponieważ jesień wtargnęła z przytupem, czyli deszcz, paskudne mgły i przymrozek, to ja jeszcze wrócę do lata. 🙂 Część druga i ostatnia. W niedzielę byliśmy krótko, bo znowu długa droga przed nami, ale obejrzeliśmy co chcieliśmy. Najpierw śniadanie, zwieńczone pyszną kawą. Potem pakowanie, oddanie klucza i myk – do osady. Tym razem zaczęliśmy od części baaaardzo dawnej. Od osady neolitycznej. Cofanie się w czasie nie jest łatwe. 🙂
Zrobiliśmy szybką rundkę. Obejrzeliśmy archeologiczne puzzle, szałasy, miejsce pochówku (brrr…), łódkę i narzędzia rolnicze. Narzędzia rolnicze składały się z dwóch części, które akurat w tym czasie były rozmontowane i leżały osobno. Tu jedna część.
A tutaj druga. 🙂
Urody wprawdzie wielkiej, ale jakoś przyjaźnie to to nie wyglądało. 🙂
Potem oczywiście pognałam do wioski wczesnopiastowskiej, troszkę jeszcze „podładować akumulator”. No i znowu spróbowałam w coś trafić, strzelając z łuku. 🙂 A potem była ostatnia (dla nas) porcja tańców. Tym razem szkockich. Wprawdzie to nie były tańce „tupane”, ale za to z „rodzynkiem”. :))) I, jak poprzednio, z opisem strojów, zwyczajów, gestów i rodzaju tańca.
Zespół nazywa się Comhlan (z Krakowa). 🙂
Następnym punktem programu był występ białoruskiego zespołu Lutaś. Piękna muzyka i śpiew umilały nam oczekiwanie na pokazy walk. 🙂
No i nadszedł oczekiwany (głównie przeze mnie) punkt programu. Dla nas niestety ostatni, bo tuż po walkach wyjeżdżaliśmy. Przy walkach zawsze jest osoba prowadząca, informująca widzów kto z kim walczy itp. Za pierwszym razem zupełnie nie mogłam tej osoby zlokalizować. Za drugim razem już mi gdzieś mignął, ale z reguły był za wojami i też nie za bardzo go widziałam. Ale za trzecim razem nie miałam żadnego kłopotu z lokalizacją. 🙂 Chociaż, jak się okazało, była to inna osoba. 🙂 Ponieważ usadowiliśmy się blisko sceny, to potem wystarczyło się odwrócić i podejść do barierki, żeby móc zachwycać się walką. No i okazało się, że mikrofony bez przewodów odmówiły posłuszeństwa i prowadzący, chcąc nie chcąc, musiał wejść na scenę. 🙂 Tuż za naszymi plecami. 🙂
Krótki wstęp historyczny i wreszcie mogłam sobie pooglądać wojów w akcji. Plus dowcipny komentarz. 🙂
Przyjemność zmącił nieco fakt, że pod koniec pokazu zaczęło lekko popadywać. Ale potem przestało. Wobec tego poszliśmy w stronę parkingu. I wtedy zaczęło padać. Porządnie. Udało nam się przemknąć do wikliniarza i ustawić pod dachem, który wystawał nieco za stoisko. Nie my jedni. :)) Upchnęły się tam dwa rzędy osób, które liczyły na przejaśnienie. Trzeba przyznać, że było wesoło. 🙂 Gdy trochę się uspokoiło, postanowiliśmy opuścić schronienie i pobiec dalej. No i po drodze dopadła nas kolejna fala ulewy. Dobiegliśmy do budynku z kasami. Chwilę odczekaliśmy. Deszcz jakby zrobił się mniejszy. Poszliśmy w stronę parkingu. Znowu dolało, więc wpadliśmy pod wielkie parasole nad stolikami, patrząc tęsknie na nasz samochód. Fala przeszła, to już dobiegliśmy do samochodu. Ruszyliśmy – znowu przylało. 🙂 Za Biskupinem przestało padać. Zatrzymaliśmy się na jakiejś polnej drodze, wśród kukurydzy. Przebraliśmy się w suche ubrania, zjedliśmy drugie śniadanie (albo może wczesny obiad) i pojechaliśmy. A po drodze czasem słońce, czasem deszcz. 🙂
No i mam teraz znowu sporą porcję zdjęć i mnóstwo wspomnień. W tym wiele bardzo miłych. Bardzo bardzo. 🙂
I bardzo chciałam podziękować tym wszystkim, których tam spotkałam. Szczególnie odtwórcom. Za ich pasję, zaangażowanie, życzliwość i cierpliwość 🙂 w odpowiadaniu na liczne pytania. Dziękuję! Jesteście wspaniali! Podziwiam Was i Wasze dzieło.
Sława!
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Grażyna
No proszę, tyle tutaj atrakcji, a ja nie zaglądałam. Niezmiennie podziwiam Twoją pasję i umiejętność przeżywania tego rodzaju imprez. Mnie zawsze psuje przyjemność świadomość, że to jednak „na niby”. (Co nie znaczy, że chciałabym zobaczyć prawdziwą walkę.) W Biskupinie nie byłam, żałuję.
Tańce irlandzkie bardzo lubię.
PolubieniePolubienie
Z tym „na niby” to nie do końca tak jest. Wprawdzie wojowie nie zabijają się, ale czasem doznają kontuzji całkiem serio. I walczą też zupełnie serio. Walki nie są reżyserowane, a emocje są jak najbardziej prawdziwe. Broń, której używają to nie są plastikowe czy drewniane atrapy. Zdarzało mi się słyszeć wśród widzów komentarz: „O rany! Oni naprawdę się biją!”
Widać, jak się zmieniają, co się z nimi dzieje, gdy zaczynają walczyć. Najlepiej to można oczywiście zauważyć, gdy pole bitwy nie jest zbyt wielkie i można być blisko walczących. 🙂 Ale to jest fascynujące. 🙂
Tańce miałam okazję po raz pierwszy zobaczyć na żywo i byłam zachwycona. Też bardzo je lubię. 🙂
PolubieniePolubienie
Też podziwiam pasję, kreatywność i zaangażowanie odtwórców ale też i gości a więc i Was. Bez widzów nie byłoby to samo
Ps. Ale czy rozgryzłaś odwieczną zagadkę, co też szkoci mają pod spódniczką?
Sława!
PolubieniePolubienie
Ja jestem im wdzięczna za to, że dzięki nim mogę „przebywać” w epoce, którą tak bardzo lubię, która mnie fascynuje. Mogę ją poznawać, dotykać, przeżywać. Poznałam tam naprawdę wspaniałych ludzi. 🙂
Rozwiązanie zagadki opiszę Ci w mailu… :))))
PolubieniePolubienie
Super! zwłaszcza podobaja mi się „narzędzia” rolnicze.. ten drugi egzemplarz. szczególnie 😉 Biskupin jest ciekawy, zwłaszcza widziany Twoim Okiem 🙂 Buziaki!
PolubieniePolubienie
W Biskupinie byłam drugi raz. Pierwszy – to daaawno. Jeszcze jak byłam w podstawówce. 🙂 Bardzo się zmieniło. Najchętniej pojechałabym tam jeszcze „na spokojnie”, kiedy nie ma festynu. Tłumy są wręcz obłędne. No i te szkolne wycieczki… Ale staram się skupić na interesujących mnie rzeczach i odcinam się od reszty. 🙂 Czasem się udaje. Odtwórcy bardzo w tym pomagają… :))))
Zastanawiałam się, czy jedno z tych „narzędzi” rolniczych można nazwać „ciągnikiem”. :)))
Serdeczności 🙂
PolubieniePolubienie
Naprawdę warto to obejrzeć. Pewnie na żywo mi sie nie uda, ale na szczęście mamy Twoje relacje. Maszyna rolnicza – wspaniała ! I , oczywiscie, tę drugą część MOŻNA nazwać ciągnikiem :-)). Uściski !
PolubieniePolubienie
U każdego co innego. 🙂 Czytając różne blogi można wiele miejsc poznać.
A „ciągnik” był faktycznie piękny. 🙂
Buziaki 🙂
PolubieniePolubienie