No to kolejna część nadrabiania zaległości. Podzieliłam jednak wpis na dwie części, bo jakoś dużo mi wyszło.:)
Oczywiście będą warsztaty tkackie w Biskupinie.:))) No nie daruję Wam tego.:)))
W tym roku zostały podzielone na dwie części: pierwsza (czerwcowa) – przędzenie i tkanie krajek na bardku i tabliczkach, część druga (sierpniowa) – tkanie na warsztacie tkackim. Niestety mogłam być tylko w czerwcu. Ale być musiałam.:))) Ktoś może pytać dlaczego tyle razy tam jeżdżę? No bo lubię.:))) Zawsze czegoś się nauczę, poznam nowych ludzi, popracuję w zaciszu chaty łużyckiej, połażę po ukochanym rezerwacie archeologicznym. No ale przede wszystkim jest to spotkanie z osobami, które te warsztaty prowadzą. Osoby przesympatyczne, kompetentne, które nie tylko bardzo lubię, ale i podziwiam za wiedzę i umiejętności. Za to, jak opowiadają o swojej pracy, dzielą się z nami wiedzą, pomagają, cierpliwie tłumaczą. To są wspaniałe dni, wypełnione pogłębianiem wiedzy, pracą, ale też są śmiechy, żarty, atmosfera jest koleżeńska i miła.:))) No prostu chce się tam wracać.:)))
Jak zwykle przyjeżdżam dzień wcześniej, bo mam nieco daleko. To 5 godzin jazdy, po drodze muszę zrobić jakiś przystanek, to trochę schodzi. Tym razem zatrzymałam się w gospodarstwie agroturystycznym w Gąsawie. Dostałam przyjemny apartament, składający się z dwóch pokoi i łazienki. Z dobrze wyposażoną częścią kuchenną. I elementem, który mnie mocno zaskoczył.:) Ale trzeba przyznać, że miło.:))) Zapomniałam spytać czy działa, bo tam był też kaloryfer. I była oczywiście gaśnica.:)
Gdyby ktoś chciał namiary na ten nocleg, to proszę o kontakt.
No i po spokojnym noclegu wyruszyłam już do Biskupina. Po drodze wstąpiwszy do Dino po śniadanie.:)))
I wreszcie spotkanie, powitanie, obejrzeliśmy film o Biskupinie i poszliśmy do chat łużyckich. Tam krótki wykład o materiałach używanych do tkania, o odkryciach archeologicznych dotyczących tkania. I przechodzimy do pracy. Zaczynamy od początkowej fazy, czy od przygotowania nitek. Czyli przędzenie. Dostajemy przęśliki, wrzeciona i wełnę. I nie wiem dlaczego, ale w tym roku nie zrobiłam zdjęcia! A już mi nawet nitka zaczęła wychodzić.:))) Bo na początku z reguły przędzie się ozdobny sznurek. Chociaż oczywiście są osoby utalentowane, które sobie z tym lepiej radzą i nitkę osiągają niemal od razu. No ja akurat nie należę do tych osób.:) W tym roku jednak już lepiej mi szło.:)
Wełnę dostajemy już gotową. Na szczęście nie musimy samodzielnie strzyc owcy i prać wełny. To zbyt czasochłonne, więc dostajemy już upraną, bez owcy w środku.:))) Wełnę trzeba sobie najpierw przygotować, odpowiednio ją rozluźnić, żeby dało się wyciągnąć mało włosia. Wrzeciono z przęślikiem już robią resztę, czyli skręcają nić. Wełnę przędzie się łatwo, dobrze się łączy. Len to już trudniejsza sprawa. Łatwo się plącze, trudno się łączy, kiedy trzeba zacząć nową wiązkę przędzy, jest ciężki do wyciągania. Ale przyjemniej pachnie.:)))
W przerwach jak zwykle robię zdjęcia.:) W chacie jest sporo pięknych rzeczy. Wspaniałe krosna, ten kolor na zdjęciu nie wyszedł zbyt dobrze, w rzeczywistości ta zieleń jest głębsza i przepiękna.
Dookoła warsztaty tkackie, krajki, próbki tkanin. Tkaniny farbowane naturalnymi barwnikami.
Wśród krajek jest ta w środku, czerwona z żółtym wzorem, utkana przez jedną z pań, którymi mamy zajęcia. To wzór z Halstatt. To stanowisko archeologiczne, niezwykle bogate, gdzie, oprócz różnych sprzętów, doskonale zachowały się tkaniny. Wśród nich różne krajki. Ta w oryginale jest zielona z żółtym wzorem. Odtworzenie jej to już naprawdę wysoki poziom.
My zaczęliśmy tradycyjnie od bardka. Najpierw proste wzory, powstające tylko poprzez odpowiednie nawleczenie nici. Układ nici sam tworzy wzór, tylko przekłada się wątek. Część osób przywiązała się do specjalnego stojaka z haczykami, część sobie rozpięła krajki między dwoma stabilnymi rzeczami (np. słupami).
Ten wzór w paski bardzo mi się spodobał. Co prawda nie dysponowałam takimi kolorami, ale w domu odtworzyłam go sobie z takich, jakie akurat miałam.:)
Potem wzory wyciągane. Tutaj nawleka się nici wzoru i tła, a wzór tworzy się podczas tkania, wyciągając odpowiednie nitki. Można sobie tworzyć i zmieniać wzór na bieżąco, wedle fantazji.:))) Z jednego nawleczenia mogą powstać przeróżne kombinacje.:)
Ostatnim etapem są tabliczki. Powstają, według mojego określenia, krajki ćwiczebne, na których próbuje się pracy z tabliczkami, patrzy się, jak powstaje wzór, jak zmienia się w zależności od obrotów tabliczek do siebie lub od siebie, jak się zmienia podczas zmiany kierunku nawleczenia nici Z lub S. Hmmm… Dużo tego.:))) Ale też wzory na tabliczkach są niezwykle bogate.:)
Okazało się, że nie tylko ja robiłam zdjęcia. Wreszcie mam zdjęcie podczas pracy.:)
Podsumowanie mojej pracy.:) Od dołu: 1) krajka bardkowa prosta, 2) na bardku – wzór wyciągany, 3) na tabliczkach – „ćwiczebna”, 4) na tabliczkach – wzór ze zmianą kierunku S/Z. Przy identyfikatorze rolę tzw. „smyczy” pełni krajka, oczywiście ręcznie tkana przez jedną z pracownic Muzeum.:)))
Jak widać tkanie jest pracą fizyczną, nawet dość męczącą, bo jak się człowiek wciągnie, to trudno odejść.:) Tka się przeważnie na stojąco, często w skłonie, trzeba sobie od czasu do czasu zrobić przerwę i wyprostować kręgosłup.:) Ale to naprawdę daje dużo przyjemności, satysfakcji, kiedy wzór wychodzi, kiedy się „załapie” jak to działa. Owszem, błędy się robi, ale można wychwycić moment, kiedy zrobiło się coś nie tak i potrafi się to naprawić. A kiedy wychodzi się z chaty, to ma się wrażenie, jakby przechodziło się do innej rzeczywistości.:) Eeech… Mogłabym pisać i pisać. No po prostu jest to wspaniałe.:)
W drugiej części opiszę tzw. okoliczności przyrody towarzyszące warsztatom.:)))
Pozdrawiam serdecznie:)
Grażyna
Bardzo mi się to wszystko podoba i czekałam na relację. Wcale Ci się nie dziwię, że wracasz tam co roku, skoro tak to to lubisz i potrafisz tyle zrobić.
Żebym nie wiem jak się starała, to robota nie dla mnie. Próbowałam różnych ręcznych robótek i prócz haftu (jako tako) do niczego nie doszłam.
Dlatego podziwiam Twoje osiągnięcia.
PolubieniePolubienie
Ty za to m.in. malujesz i robisz takie wspaniałe kartki. Ja z tym sobie nie radzę. Jak mam zrobić ręcznie kartkę, bo czasem muszę, to jest zawsze problem.
Lubię próbować różnych rzeczy, ostatnio nawet wyplatałam bransoletki z muliny.:) Natomiast poległam na frywolitkach i nalbindingu. To ostatnie, to tkanie/dzierganie/tworzenie czegoś w rodzaju dzianiny za pomocą igły. Nie znalazłam na to polskiego określenia, niektóre panie oburzają się, gdy używam terminu „dzierganie”, ale dla mnie jest on uzasadniony, bo tam, podobnie jak przy drutach i szydełku, pracuje się na pętelkach.:) Nazwę zapisuje się różnie, ale jak chcesz obejrzeć np, na You Tube, to najwygodniej wpisać np. Oslo stitch. To jeden z podstawowych ściegów, można się zorientować na czym to polega.:)
PolubieniePolubienie
Dzięki za namiar, popatrzę. Frywolitek nawet nie próbowałam, fascynuje mnie koronka klockowa. Mogłabym patrzeć godzinami jak je robią.
Właśnie kończę czwartą kartkę imieninową, bardzo lubię je robić, gorzej z pisaniem życzeń.
PolubieniePolubienie
Owszem, te koronki są fascynujące, ale na patrzeniu i podziwianiu kończę. Nie ogarniam tego.:)))
Pisać i składać życzeń nie lubię, bo nie umiem.:)
PolubieniePolubienie