No to zapraszam na podróż w czasie.:) Wolin od mojej wsi oddalony jest o prawie 600 km i… ponad 1000 lat.:))) Głównie czasy Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Ponieważ napisano o tym tak wiele, to już nie będę pisać tutaj. O Wolinie oczywiście zawsze polecam film Zdzisława Cozaca pt. „Miasto zatopionych bogów”. O samym skansenie – są informacje pod linkiem z lewej strony (Wolin). Ja się skupiam na warsztatach archeologicznych i Festiwalu Słowian i Wikingów.:) W tym roku to była XXII edycja.
W tym roku byliśmy tylko dwa razy. Jeden dzień w trakcie warsztatów, drugi – na początku festiwalu. Warsztaty to dla nas głównie swobodna włóczęga pomiędzy kramami i stanowiskami rzemieślników. Oglądamy domy, patrzymy, co nowego się pojawiło. Mnie udaje się dostrzec jakieś nowe (dla mnie), ciekawe szczegóły. Niby w pewnym sensie to samo, ale zawsze jest jakiś nowy detal. Zaglądamy do chat, podglądamy pracę rzemieślników i puszczamy na żywioł naszego małego Pytona, który pyta, pyta i pyta.:) Wszyscy mu cierpliwie odpowiadają, objaśniają, a my korzystamy.:)
Zaczynając spacer, witam Tego, który opiekuje się tym miejscem. Na razie jeszcze bez przybrania, ozdób i żercy. Ale i tak jest wspaniały i godny.
Pojawiają się nowe chaty, bo skansen wciąż jest rozbudowywany. Mnie one nieodmiennie zachwycają i fotografuję je ze wszystkich stron bez opamiętania.:)
To moja ulubiona. Ma swój klimat, jak one zresztą wszystkie. Ale dla mnie ma jeszcze coś, czego nie potrafię określić. Zawsze mnie przyciągnie i wita serdecznie. Chętnie bym w niej pomieszkała.:) Ale to przyjemność zarezerwowana dla odtwórców.:) Szkoda, że nikt z nich nie czyta mojego bloga, ale no cóż, jestem dla nich tylko turystką…
W tej bardzo podoba mi się ten miękko „falujący” dach.
Trochę szczegółów z bliska: dach z trzciny. Doskonale chroni przed deszczem, o czym mieliśmy okazję się przekonać.:))) Uprzejmy pan zaprosił nas na „zaplecze” kramu, kiedy lunęło. My sobie gawędziliśmy, dzieci znalazły sobie kolegę – uroczego Jasia, ubranego oczywiście w strój z epoki i bawiły się obok, w odbudowywanej chacie. O niej napiszę później.:)
Wnętrze jednej z chat.
Zdobienie nad drzwiami.
Zamek na drzwiach.:))) Chyba taki już kiedyś pokazywałam. Albo podobny.:)
Między chatami i namiotami pojawił się piec(?). Nie dopytałam do czego.
Oczywiście musieliśmy z synkiem pobuszować za chatami. Tam stało ciekawe coś. Jakieś naczynie? Było daleko, nie chciałam już tam wchodzić, tylko „sięgnęłam” aparatem.
Spacer między kramami. Dla każdego coś miłego.:))
Jakoś tak tematycznie mi się kilka zdjęć dobrało.:) Zbroje, uzbrojenie, kowale. Część metalowa i związana z wydobyciem i obróbką metalu. Na jednym ze stanowisk jest chyba nawet ruda metalu.
Teraz z kolei części drewniane. Tarcze, skrzynie, łoże.:) Gdyby napis nie był czytelny, to tam polecają: „Kije do włóczni – jesion i toporów”.
Podczas warsztatów jest jeszcze dostępna wieża nad bramą. W czasie festiwalu wstęp jest wzbroniony. Mogą tam być tylko fotografowie w czasie bitwy, ale chyba muszą mieć na to zezwolenie. Dzieci na wieżę wejść muszą.:) Przy dobrej pogodzie widok jest bardzo ładny. Tylko muszę się namęczyć, żeby uniknąć wiatraków w kadrze.:))) A i tak jakiś się wepchnie. Sprawdzam jeszcze, czy jest gniazdo na belce pod dachem. Jest! Ciekawe, czy to ciągle to samo? Bo pierwszy raz zrobiłam mu zdjęcie w październiku, w 2013 roku.:)))
Teraz jest jeszcze pustawo, ale w czasie festiwalu, na łące nad Dziwną, jest biało od namiotów. Między częścią z nich są kramy. Chyba co roku więcej. Niektóre widzę po raz pierwszy. Ale jest tego tak dużo, że nie sposób wszystkiego obejść i zobaczyć. Mam już swoje znajome kramy. Bywam już rozpoznawana i witana. To miłe, kiedy podchodzę i wita mnie uśmiech.:) Na przykład dzieci zawsze ciągną do stoiska z pierniczkami i miodem.:) Ja mam swój ulubiony kram z biżuterią.:))) To takie sympatyczne. Tam są fajni ludzie, lubię wśród nich przebywać. Zawsze się czegoś nowego (dla mnie) dowiem, nauczę, podpatrzę.:)
Ponieważ tego jest tak dużo, to będą następne części. Zresztą wiecie, że ja o Wolinie to mogę pisać i pisać, z przyjemnością wracając do tamtych chwil.:)))
Pozdrawiam serdecznie:)
Grażyna
Czekam na więcej, dla mnie to zupełnie nowe, pochłaniam niczym gąbka
PolubieniePolubienie
Będzie więcej.:)))
PolubieniePolubienie
Witaj,
To naczynie to chyba ul?
Serdeczności od nas dla Was z Krainy Loch Ness
🙂
PolubieniePolubienie
Witaj:)
Bardzo możliwe, że ul. Chociaż nieco zarośnięty.
Serdeczności:)
PolubieniePolubienie
Niby to samo a jednak inaczej. Fajnie opisujesz. Podoba mi się wnętrze chaty, co do łóżka mam wątpliwości, chyba twarde było. Wiem, wyłożone prawdopodobnie słomą i skórami, ale mało sprężyste.
Ten piec chyba do wypalania naczyń z gliny, ale nie jestem pewna.
PolubieniePolubienie
Mnie też się tak wydaje. Za każdym razem znajdę coś ciekawego, nowego.Albo zrobię zdjęcie z innej strony.:) No ale jest tego tak dużo, że na nudę nie narzekam.:)
Łóżko ładnie wyglądało.:)
Właśnie z tymi piecami to się nie orientuję. Bo jest ich kilka rodzajów. Tych dużych. Oczywiście nie mam wątpliwości, jeśli jest tam kowal.:))) Ale przy innych przeważnie muszę dopytać.
PolubieniePolubienie
Ja co prawda aż taki stary nie jestem, żeby w takich chatach zamieszkiwać, ale w domu pod strzechą jeszcze mieszkałem. Były dwa rodzaje pokryć ze słomy – na ogół stosowano tzw. „wykrącaki”, czyli podwójne snopki mocno skręcane i wiązane do żerdzi (łat), ale zdarzał się też „dek”, czyli warstwa słomy układana rzędami i przyciskana żerdziami. Natomiast nie używano już wtedy trzciny. Podobno pokrycia trzcinowe i strzechy wracają do łask, odkąd zaczęto stosować ogniodporne impregnaty? 🙂
PolubieniePolubienie
No wiesz, nie wyglądasz na ponad 1000-letniego staruszka.:)))
Te nie są impregnowane.:)
PolubieniePolubienie